sobota, 25 stycznia 2014

Zimowe nawilżanie + zapowiedź nowej kolekcji Essie

Zima w końcu przyszła i od razu z impetem - zamarzający deszcz, warstwa lodu na chodnikach i ulicach, temperatura w okolicach minus 10, 15 stopni... W takich warunkach skóra, szczególnie wrażliwa nie ma lekko. Zresztą nie tylko ona.
Moja zaczęła wręcz wariować - na dłoniach, mimo noszenia rękawiczek i używania kremów pojawiły się czerwone plamki "odmrożeń", a skóra na wierzchu stała się szorstka; łokcie, łydki i pięty przypominają Saharę albo Gobi, końcówki włosów piją oleje i serum silikonowe litrami, paznokcie wołają o olej, usta ciągle dają mi się we znaki - no i cera.
Na dzień przestał mi wystarczać lekki krem rokitnikowy, który przywędrował do mnie w pudełku razem z brzozowa pomadką. Powróciłam do chwilowo zapomnianego Cetaphilu, bo cienka, tłustawo-nawilżająca warstewka, która on zostawia jest teraz więcej niż pożądana, najdłużej też chroni skórę.
A na noc? Na noc uderzam silnie i zdecydowanie, chociaż z uroczą prostotą - prezentuję Wam krem brzozowo-rokitnikowy z betuliną ;)


To cudo przybyło w pudełku z innymi kosmetykami Sylveco, która to marka niezmiernie mi się podoba. Na bubel jeszcze nie natrafiłam, a raczej na perełki ;) Oto kolejna z nich.

Hypoalergiczny krem brzozowo-rokitnikowy z betuliną nie zawiera konserwantów ani kompozycji zapachowych, dzięki czemu jest szczególnie polecany dla skóry wrażliwej i skłonnej do uczuleń. Główne substancje aktywne - betulina i kwas betulinowy, uzyskiwane z kory brzozy - łagodzą i regenerują skórę. Krem został wzbogacony olejem z rokitnika, zawierającym przeciwutleniacze: witaminę C i karotenoidy, które mają właściwości odżywcze, gojące i ochronne - wspomagają naturalną odnowę komórek.
Na co dzień zaleca się stosowanie również uzupełniająco lekkiego kremu rokitnikowego, który zapewniając skórze długotrwałe nawilżenie, wyrównuje koloryt i przywraca blask.



Krem idealnie nadaje się do pielęgnacji cery na noc, zwłaszcza teraz, zimą. Idealnie sprawdza się przy wymagającej, potrzebującej opatrunku cerze. Bardzo mocno odżywia, nawilża i natłuszcza, a ponoć ma jeszcze spowalniać starzenie się skóry i niwelować drobne zmarszczki - czyli działanie kompleksowe ;)


Zanim przejdę do składu i działania na moją cerę, chcę zwrócić uwagę na opakowanie. Słoiczek jest bardzo ładny, dosyć elegancki nawet - matowy plastik przypomina pod pewnymi względami szkło, szata graficzna chociaż prosta jest bardzo ładna i gustowna. Pokuszę się o stwierdzenie, że design budzi zaufanie. Podoba mi się też patent z podwójnym wieczkiem, dzięki czemu mamy pewność, że kosmetyk jest dobrze chroniony i zabezpieczony przed czynnikami zewnętrznymi.


Krem jest niesamowicie treściwy i gęsty - wspominałam, że nie tylko nawilża, ale i natłuszcza? Zostawia na skórze błyszczącą powłoczkę, dosyć tłustą, w dodatku w większej ilości zabarwia na żółto, także nie polecam pod makijaż ani na dzień, do ludzi. Natomiast w domu jak najbardziej można sobie zrobić taki zastrzyk odżywienia.


Krem bowiem odżywia i to odczuwalnie. Konsystencja masła doskonale łagodzi podrażnienia i od razu właściwie likwiduje nieprzyjemne napięcie czy ściągnięcie.spowodowane mrozem, pokonuje też przesuszenie - smarując się wieczorem, rano nie ma śladu po suchych skórkach na nosie czy wokół ust.
Barwę zawdzięcza obecności oleju z rokitnika. Mnie ten żółto-pomarańczowy kolor nie odstrasza, a wręcz przeciwnie, jest bardzo optymistyczny ;) W dodatku, chociaż stosuję go mniej-więcej miesiąc jestem w stanie zauważyć delikatne wyrównanie kolorytu. Może nie jest spektakularne i gwarantuję, że nikt inny nie zauważy jeszcze efektu - na to potrzeba więcej czasu - ale patrząc na siebie codziennie w lustrze widzę, że cera jest ukojona, mniej zmęczona, a więc wygląda na zdrowszą.

Skład:
Woda,  Olej sojowy,  Olej jojoba,  Olej z pestek winogron,  Wosk pszczeli,  Olej rokitnikowy,  Betulina,  Stearynian sodu,  Kwas cytrynowy  

Skład jest jednocześnie niedługi, ale i bogaty.  Oleje, wosk pszczeli i betulina tworzą mieszankę, która rzeczywiście ma szanse nawilżyć, odżywić i pielęgnować moją skórę.
Wielki plus także za to, że zarówno na stronie firmy, jak i na opakowaniach kosmetyków składy są w języku polskim, a każdy składnik ciekawie opisany. Brawo!


Polecam ten krem z czystym sercem, używam go codziennie i na razie nie zamierzam przestawać - to zdecydowanie najlepszy krem na noc jakiego do tej pory używałam :)

https://www.facebook.com/Essie
I jeszcze optymistycznie kończąc - na fanpage'u Essie pokazano dzisiaj nową kolekcję Resort 2014. Prawda, że śliczne kolory? Kojarzą się z ciepłem i słońcem... Podobają mi się :)

niedziela, 19 stycznia 2014

Inspiracje (9)

Dzisiaj taki misz-masz, nic konkretnego, bo i na nic konkretnego nie mam specjalnie sił.
Okres przed sesją jest znacznie gorszy niż sama sesja, mnóstwo projektów do oddania, kolokwiów do napisania, terminy zerowe... Chwilami nie wiem, jak się nazywam. Dodatkowo zmienna pogoda, brak ruchu i świeżego powietrza(bo zwyczajnie nie ma kiedy) i mało snu dają mi się powoli we znaki - robię się marudna i drażliwa, czasem mam ochotę sobie popłakać, ot tak, bo świat jest zły :D

Hektolitry herbaty z malinami lub cytryną i coś dobrego do zjedzenia od czasu do czasu pomagają, chociaż tym samym chyba akcję "zero słodkości(w tygodniu)" muszę zacząć od posesji, bo inaczej się chyba nie da... Pamiętam zeszłoroczne wyprawy znajomych do Biedronki, skąd wracały z naręczami ciastek, lodów i żelków, tak pomocnych przy wkuwaniu matematyki lub programowaniu. Diety nie mają wtedy szans :D






























niedziela, 12 stycznia 2014

Cudowna brzoza

...czyli najulubieńszy, najlepszy produkt do ust jakiego zdarzyło mi się kiedykolwiek używać, a o którym niedawno wspominałam :)


Wygląda trochę niepozornie, prawda? Cóż, kryje w sobie wielką moc, zaprawdę, wielką i cudowną. W tej chwili nie używam już niczego innego, a pomadkę brzozową od Sylveco mams tale przy sobie i smarują nią usta wręcz z nabożną czcią. I już szukam, gdzie koło siebie będę mogła nabyć ją stacjonarnie, jak ją wykończę...


Przybyła do mnie w uroczym pudełeczku, na takim oto sianku. Pierwsza wygrana w życiu, u Lili i od razu jaka przemiła :) O innych kosmetykach wypowiem się w swoim czasie, bo też są świetne, jednak ochrona ust to ostatnio moja pięta Achillesa, że tak to ujmę, zresztą opisywałam swój porblem w poprzednim poście. Niestety, praktycznie każda kolorowa pomadka/błyszczyk w tej chwili mnie uczulają. I tak, idę z tym do dermatologa, bo mam już dosyć.


Ta pani natomiast wpadła mi w oko już jakiś czas temu, dlatego gdy tylko okazało się, że mam ją w swoim posiadaniu, od razu się na nią rzuciłam. Jedno słowo? ULGA.
Jest miękka. Jest hipoalergiczna. Jest kremowa. Jest nawilżająca. Jest cudowna.


W takim oto niepozornym, chociaż estetycznym, plastikowym opakowaniu kryje się 4,4 grama pomadki, która jest samym dobrem. wystarczy spojrzeć na skład:

Masło karite (Shea),  Wosk pszczeli,  Olej sojowy,  Olej jojoba,  Olej z wiesiołka,  Masło kakaowe,  Betulina,  Wosk carnauba  

Nie ma parafiny. Nie ma lanoliny, czyli dwóch substancji znajdującej się w prawie każdym drogeryjnym balsamie/pomadce. Za to są oleje. Są masła. Jest betulina. Żadnych alergenów, żadnych substancji drażniących, sama natura. Firma Sylveco naprawdę się postarała robiąc tę pomadkę(nie tylko zresztą ją). Wielki plus.


Z tego powodu ma też bardzo miłą konsystencję, w zetknięciu z ustami gładko się rozsmarowuje, ale nie rozmyśla i nie topi. Nie pachnie, przynajmniej ja nic nie czuję.

Właściwie nie ma żadnych wad(poza tym, że kiedyś się skończy). Działa obłędnie nawilżająco i znacząco poprawia wygląd i kondycję ust. Zdecydowanie zostanę z nią chyba na zawsze.



Dodam, że ma też rokitnikową siostrę - niezłą, ale nie aż tak dobrą.

niedziela, 5 stycznia 2014

Carmex vs Tisane - który lepszy?

 

Dzisiaj mam do porównania dwa kultowe w blogosferze(i poza nią także) preparaty do ust.

Zawsze miałam problemy z wrażliwą skórą warg, zwłaszcza zimą. W tym roku jednak problemy nasiliły się. Stosuję kurację dermatologiczną, której możliwym skutkiem jest właśnie nadmierne przesuszanie się niektórych partii ciała - w tym ust.
W dodatku po przygodzie z nową pomadką, po której dostałam uczulenia moje usta stały się bardzo podatne na czynniki zewnętrzne i wrażliwe i właściwie każdy nowy błyszczyk czy szminka powodują teraz u mnie reakcję alergiczną(co ciekawe, sprawdzone i używane do tej pory pomadki sprawują się dobrze).

Jak więc widać wymagam od produktu do ust wiele - szukam porządnego nawilżenia, wygładzenia, zredukowania suchych skórek i w przypadku podrażnień/uczulenia - pomocy w szybkim pozbyciu się niechcianych krosteczek, nierówności czy pieczenia.

Jak sprawdziły się oba balsamy i który lepszy? Powiem Wam od razu, że niestety żaden nie jest moim ulubieńcem - niedawno przyszła do mnie miła paczka, o której niebawem napiszę więcej, a w niej znalazło się moje wybawienie i osobisty KWC dla ust zarazem ;)


O Carmexie wspominałam już w tym poście. Wtedy, a był to październik byłam z niego zadowolona. Nadal jestem, chociaż w tej chwili bez szału.



Tisane nabyłam jakiś czas temu, w ramach poszukiwań czegoś, co naprawdę skutecznie i całościowo poradzi sobie z podrażnieniem moich ust.

Czas zacząć porównanie!

Estetyka - opakowanie, kolor, zapach, smak.


Oba produkty zamknięte są w słoiczkach podobnej wielkości(kosztują też podobnie, ok 10zł).
Oba trzeba wydobywać paluszkami. Oba mają żółtawe zabarwienie.


Carmex opakowanie ma ciut cięższe, z lepszej jakości tworzywa, jakby nieco metalowe. Napisy tylko na wieczku, intensywnie żółtym. Podobnie żółta jest zawartość, woskowej konsystencji. Pachnie mentolem i lekko chłodzi - niektórzy(np moja mama) nie lubią tego efektu.


Tisane ma opakowanie bardziej obłe, mniej solidne, ewidentnie plastikowe. Przy tym przyznam, że kolorystyka i napisy według mnie są ładniejsze niż u jego konkurenta, bardziej przyjemne dla oczu.
Kolor jest żółtawo-szary, nieokreślony, z ciemniejszymi "żyłkami". Konsystencja bardziej kremowa, troszkę przypomina wazelinę. Zapach jest delikatny, kojarzy mi się z miodem.

Estetycznie bardziej od gustu przypadł mi Tisane, nie będę tego kryć. A co z resztą?

Przyjrzyjmy się bliżej składom:

Carmex:
Skład: Petrolatum, Lanloin, Cetyl esters, Theobroma oil, Beswax, Paraffin Wax, Camphor, Menthol, Salicyl Acid, Vanilia and fragarace.

Tisane:
Skład: Cera alba, Olea Europea oil, Petrolatum, Ricinus communis oil, Isopropyl Mirystate, Honey, Echinacea purpurea & Melissa officinalis & Silybum Marianum Extract, Aqua, Glyceryl Stearate, Cetyl Alcohol, Propylene glycol, Cholesterol, Tocopheryl acetate, Ethyl Vanillin


Carmex skład ma krótszy - Tisane bogatszy. Oba zawierają wosk pszczeli i parafinę. Tisane ma więcej olei i ekstraktów w składzie, Carmex ma kwas salicylowy i lanolinę.
Na pierwszy rzut oka powinien więc składowo wygrywać pan w różowym wieczku.

A jak jest z działaniem?

Carmexowi zarzuca się, że tylko pozornie wygładza i nawilża. Coś w tym może być - pokrywa usta woskową powłoczką, po starciu której nawilżenie utrzymuje się chwilę. Niemniej jednak chroni usta i co najważniejsze - leczy. Nie suche skórki, ale zmiany alergiczne, podrażnienia. W mig, czasem z niewielką pomocą specjalnego żelu pomagał mi pozbyć się nieprzyjemnych niespodzianek.

Tisane z kolei lepiej natłuszcza i nawilża. Nie jest to działanie spektakularne, jednak woskowa powłoczka nie drażni, przypomina to raczej smarowanie się cieniutką warstwą wazeliny. Nie ma uczucia chłodzenia, jest nieco większa redukcja suchych skórek.

Co więc wynika z powyższych rozważań?
Ano to, że dla mnie żaden nie jest lepszy ani gorszy. Jeden lepiej nawilża, drugi lepiej goi podrażnienia. Dlatego używałam ich obu na zmianę.
Za tę cenę polecam oba, zwłaszcza posiadaczkom mniej wymagających ust niż moje. Na pewno latem, po kuracji wrócę do nich...bowiem na razie znalazłam coś znacznie lepszego. Niedługo zdradzę, co ;)



piątek, 3 stycznia 2014

Aktualizacja włosów w nowym roku

No i nareszcie mamy rok 2014, od 3 dni!
Większość blogerek robi podsumowania minionego roku. Ja jakoś nie mam do tego weny, głównie przez natłok obowiązków.  Niestety, po udanym Sylwestrze czas wracać do szarej rzeczywistości i zbliżającej się sesji :/

Napiszę tylko krótko - rok 2013 w wielu dziedzinach był dla mnie przełomowy. Częściowo udany, wiele razy jednak było mi niesamowicie źle i ciężko, miałam trochę problemów osobistych, ale i sukcesów :) Najważniejsze, że zaczął się przyjemnie i skończył także pozytywnie - oby tak dalej!

Pielęgnacyjnie natomiast 2013 to rok, w którym stałam się urodomaniaczką i zaczęłam o siebie dbać tak na serio... czasem aż do przesady, co często wypomina mi rodzinka(ile ja półek w łazience zajmuję...). Dlatego rok 2014 zaczynam od aktualizacji włosów, na punkcie których mam jedną z większych "obsesji"(a na punkcie czego nie mam...)

Nie robiłam w tym roku comiesięcznych zdjęć i zamierzam to poprawić by obserwować, jak włosy się zmieniają :)

Tak prezentują się z lampą, wydają się bardziej rudawe niż w rzeczywistości:



Naprawdę bowiem, w bardziej naturalnym świetle są koloru, który określiłabym jako miodowy/złocisty blond - ale blond, nie rudy:



Farbuję je od paru miesięcy farbą Garnier Olia i na razie zmian nie planuję. Podobam się sobie w tym kolorze o wiele bardziej niż w naturalnym(i zbieram za niego same komplementy).
Przez ten rok ich kondycja znacznie się poprawiła.
Ograniczyłam ich przetłuszczanie i zamiast myć codziennie, mogę to robić co 2, a czasami co 3 dni, wspomagając się od czasu do czasu suchym szamponem.
Są znacznie bardziej nawilżone, miękkie i błyszczące, końcówki chociaż nadal się rozdwajają także są w o wiele lepszej formie.
Nie są przyklapnięte i smętne, a raczej puszyste(ale nie spuszone) i urosło mi sporo babyhair, które są już na tyle długie, że mogę z nich nosić swego rodzaju "grzywkę " :)

Moja pielęgnacja w tej chwili to głównie:
-  olejowanie 1-2 razy w tygodniu - głównie olej sezamowy, czasami oliwa z oliwek lub Amla Jasmine + olej z pestek śliwek na końcówki;
- stosowanie masek - moje ulubione to ostatnio te od Ziaji, czasami Biovax mleczny lub do włosów blond; maski często wzbogacam półproduktami lub dodaję oleje;
- mycie odżywką, w tym celu używam aloesowego lub lotosowego balsamu Mrs. Potters;
- co jakiś czas delikatny szampon, tutaj zużywam resztki rosyjskich lub łagodne Alterry;
- raz w tygodniu oczyszczanie szamponem z SLS;
- zabezpieczanie końcówek serum z Green Pharmacy;

Cel na 2014: jeszcze zdrowsze włosy; zapuszczenie ich, takie porządne oraz częstsze eksperymentowanie z różnymi upięciami ;)

A to włosy z bliska i moje końcówki w tej chwili(znowu z lampą wydają się bardziej rude!):




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...