sobota, 25 października 2014

Niby nic...

...ot, zwykła szczotka do włosów. Teoretycznie rozczesywanie włosów to żadna filozofia i przecież każda szczotka czy grzebień sobie z tym zadaniem poradzi, prawda?
Otóż niekoniecznie.
Przekonałam się o tym sama z chwilą gdy po raz pierwszy użyłam profesjonalnej, innej szczotki - Tangle Teezera podkradzionego koleżance. Różnica była tak diametralna, że postanowiłam sprawić i sobie coś takiego. A robiąc zakupy, wzięłam od razu dwie. Jedną TT, jedną - Tuft Detangle. I o nich dzisiaj.
Tangle Teezer kompaktowy wybrałam z myślą o noszeniu go w torebce - idealnie nadaje się do tego ze względu na nakładkę, która chroni ząbki przed mechanicznymi uszkodzeniami. Z kolei Tuft skusiła mnie obecnością rączki, która do posługiwania się szczotką w domu, na dłuższą metę wydała mi się wygodniejsza. Jak się sprawdzają, czy są między nimi różnice?
Tanglee Teezer ma bardzo szeroką sławę, wiele dziewczyn kocha ją i nie wyobraża sobie czesania włosów inną szczotką, a recenzji powstało w internecie milion. Oczekiwania były, to jasne. Ale szczotka zdecydowanie je spełniła. Przyznam, że różnica między zwykłą szczotką z drogerii, nawet taką za 20 złotych(:D), a Tangle Teezerem jest ogromna. Przede wszystkim - ona naprawdę ułatwia rozczesywanie, nie ciągnąc i wygładzając. I to jak! Uwielbiam ją za szybkość z jaką za jednym pociągnięciem doprowadza potargane czy oklapnięte nieco włosy do porządku. Za jej pomocą stają się wygładzone i cudownie rozczesane, co ma dla mnie duże znaczenie, gdy parę dni po myciu nie są już pierwszej świeżości i mają tendencję do zbijania się w grupki, mimo że nie są wcale przetłuszczone, a ja muszę je jeszcze przetrzymać.
Jeśli o budowę chodzi, to mimo że plastikowa, szczotka wykonana jest naprawdę ładnie i solidnie. Podoba mi się jej kształt, wygodny i elegancki. W połączeniu z miłym dla oka wyglądem i fajnym wzorem(u mnie - panterka) stanowi nie tylko świetną szczotkę, ale też i ciekawy gadżet, który nie wstyd wyjąć z torebki ;)
Tym, co czyni TT tak skuteczną są jej ząbki, bardzo charakterystycznie i specjalnie ułożone. Rzeczywiście dobrze suną po włosach, nie powodując bólu i nie wyrywając włosów, nawet jeśli są splątane. 
Szczotka Macadamia Tuft Detangle to również szczotka mająca maksymalnie ułatwić rozczesywanie. O niej wcześniej nie słyszałam, ale wpadła mi w oko podczas przeglądania asortymentu sklepu w którym obie zamawiałam. Poczytałam, poszukałam opinii - nie było ich aż tyle, ale były w większości pozytywne. Jak wspominałam, skusiła mnie głównie rączka, do której w standardowych czesadłach jestem przyzwyczajona. Poza tym tutaj też producent obiecywał ułatwienie rozczesywania. I rzeczywiście, jest lepiej niż w normalnych szczotkach. W sumie można porównywać obie, Tuft i TT pod względem łatwości rozczesywania i wygładzenia.
Ta jednak wykonana jest troszkę mniej dbale. Plastik jest jakby gorszej jakości, napis starł się bardzo szybko, zaczynam też widzieć ubytki w kwiatkach Jest to jednak mniej ważne, gdyż najważniejsza część, czyli ząbki trzymają się dobrze.
Tutaj też ząbki mają swoje specjalne ułożenie, trochę inne jednak niż w TT. Są też same w sobie inne, nieco grubsze i ciut bardziej sztywne. Nadal jednak spisują się jak należy.
Dla mnie i moich cienkich włosów różnica jest między modelami szczotek niewielka. Oba dobrze czeszą, wygładzają i są delikatne. W przypadku Tuft zostaje mi na niej więcej włosów, ale tylko dlatego, że to jej używam zawsze po myciu, a jesienne wypadanie właśnie wtedy najbardziej daje mi się we znaki.
Trochę obawiałam się, ze TT może wpływać na rozdwajanie się końcówek - na razie nie zauważyłam zwiększonej ilości zniszczeń, także jestem dobrej myśli. 
Najbardziej zauważalna różnica to cena - w sklepie hairstore.pl gdzie je zakupiłam TT w wersji Compact kosztuje 48,50 zł, a Macadamia - 20 złotych mniej. Mimo to, jestem zadowolona, że wzięłam dwie i obie polecam tak samo.

2 komentarze:

  1. Ja muszę kupić TT w wersji kompaktowej, potrzebna mi do torebki :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...